W technologicznym przyspieszeniu widzimy próby do skrócenia tych granic, skrócenia przede wszystkim dystansu fizycznego i czasowego. Systemy teleinformatyczne zostają rozkręcone do prędkości, która ma minimalizować dystans, który jest granicą (zawsze dystans to granica, bo brak granic oznacza brak przerw); jednak ten dystans nie może zostać usunięty, bo wówczas musielibyśmy zmienić swoje postrzeganie rzeczywistości. Dlatego nawet największa szybkość będzie zakładać dwa byty: A i B, które zbliżają się do siebie szybciej, szybciej i szybciej...jednak nadal są dwoma bytami, dlatego - powyżej pewnej prędkości - dalsze skrócenie dystansu jest niemożliwe. Dlatego postęp technologiczny pod wieloma względami jest napędzany przez iluzję, która podobna jest do osiołka z marchewką nad uszami. Dlatego też Achilles nie dogoni żółwia; nie chodzi o dystans mierzalny, który jest rozciągliwy, ale o dystans per se, który, moim zdaniem, jest rzeczywistym źródłem dyskomfortu, który usiłujemy zażegnać technologią. Prościej mówiąc, nie deprymuje nas fakt, że my - jako ciała, dwa różne byty, albo byt oddzielony od rzeczy, albo rzecz oddzielona od bytu, od sytuacji czy zjawiska - jesteśmy dalej od siebie, lecz że nie jesteśmy jednością, która jest finalnym celem każdego pragnienia, lgnięcia, miłości, tęsknoty, czy poczucia osamotnienia. Jest tak, ponieważ jedność okaleczona, powstała z kurczowego przylgnięcia do siebie dwóch odrębnych bytów, musi w końcu zostać rozłączona, i widmo tej bliskiej utraty uniemożliwia absolutną radość z aktualnego połączenia. Kompulsywne podtrzymywanie czegoś przypomina wylewanie wody z dziurawej łodzi; wszystkie takie działania mają absurd w samym środku swojej racji, sensu.
U podstaw zakładamy, że jesteśmy odrębnymi istotami, natomiast - aby wyrazić rzecz prosto - jest to błędne przekonanie. Nie oferuję alternatywnej, 'prawdziwej' wizji przeciwstawnej do tego błędnego przekonania; bo wówczas wpadłbym w turbulencje dialektyki i pogrążył całe to rozumowanie.
Dlatego podkopmy po prostu kamienie węgielne naszej percepcji, które w rzeczywistości są ciałami obcymi w naszej rzeczywistości. I jako ciała obce swędzą; rodzą dyskomfort, którego uśmierzenia szukamy gdzie indziej, zamiast po prostu wyjąć ciało obce.
Tymi ciałami obcymi są:
1. Indywidualny, wsobny podmiot
2. Granica-przepaść pomiędzy podmiotami a podmiotami oraz podmiotami a przedmiotami
3. Inny podmiot, cokolwiek "zewnętrznego" wobec wsobnego podmiotu
4. Moment przejścia, w którym moja myśl staje się Twoją, oczywiście zmieniona przez Ciebie, w której to, co wychodzi "ze mnie" pokonuje równie cieniutką co przepastnie nieskończoną granicę mnie i nie-mnie i dociera na "zewnątrz", do Ciebie.
Nasz umysł, wyczulony na granice, wyodrębnia je ostro, jaskrawo, i gubi całość obrazka. Big Picture. Urzeczawiamy i naturalizujemy granice, które nie istnieją w rzeczywistości tak, jak my je tam lokujemy. Być może jakiejś są, ale napewno inne niż te wymyślone przez nas. Być może działają inaczej, ale nie tak, jak my je o to posądzamy. Właściwie, w ogóle nie trzeba się nimi przejmować. Są dodane, są zbędne. Gdy wyobrażenie o nich zniknie, rzeczywistość się nie zawali. Granice, aby jak najdobitniej to wyrazić, są ciałem obcym w ciele naszej percepcji, dlatego uwierają, swędzą i niepokoją. Niestety, jak już napisałem wyżej, lokalizujemy źródło naszego dyskomfortu przy pomocy samej granicy, a nie w samej granicy. Granica jest pośrednikiem, jest narzędziem służącym do orientacji; dlatego też wszelkie uśmierzenia dyskomfortu są zwyczajnie iluzoryczne. Granica może być także tym samym co konflikt, tym samym co opór. Być może granica, konflikt, opór, brak akceptacji są tymi samymi imionami jednego błędu poznawczego, który zwielokrotnia się w nieskończoność.
Co więcej, samo pragnienie ulgi, pozbycia się uwierania i swędzenia, nie jest o-granic-zone podmiotem, który pragnie i przedmiotem/podmiotem, który jest upragniony. Nie jest! Pragnienie jest zawinięte do samego siebie, ulga i jego przyczyna są fantomem, ponieważ są rozłożone na siatce granic i dystansów. Tym samym ulga, przyczyna i pragnienie nie istnieją w relacji, w której ustawia je np. konsumeryzm. Pragnienie jakiegoś dobra czyni jedynie to dobro zakładnikiem pragnienia, które - gdy tylko posiądziemy to dobro - przeskakuje na inne dobro/człowieka, ponieważ to dobro tylko okupuje miejsce pragnienia, a nie jest jego celem.
Podobnie sprawa ma się do relacji dwojga ludzi. Bariera skóry stała się symbolem, który pozwala nam widzieć siebie jako odrębne - i wsobne - jednostki, których relacja wygląda jak ocieranie się o siebie wypustkami: czasami wypustka wpadnie w zagłębienie, a czasami wypustka potrze o wypustkę, i powstanie zgrzyt. Jednak bariera skóry to - właśnie - jedynie symbol, a właściwie uogólnienie osobności naszych ciał do osobności naszych umysłów. Bariera ma charakter symboliczny, a symbol, oprócz tego, że jest w rzeczywistości, jest bodaj jedyną rzeczą (jako język->myśl->koncept) która rzeczywistością NIE JEST. Sam fakt, że symbolizujemy, stanowi dowód na odróżnienie tego, co zostaje usymbolizowane (granica jako osobność ludzkich ciał) od faktu, że symbolizując wykraczamy poza bio-fizyczny konkret rzeczywistości, która nie ma "nic do powiedzenia".
Może się to wydać skomplikowane, lecz powikłanie wynika z języka, którym to opisuję, a nie z samego faktu - radośnie prostego i bezpośredniego - że granice, takimi jak je pojmujemy i widzimy - nie istnieją. Nieobecność granic czyni skrajnością każde twierdzenie, które rozsądza coś pozytywnie lub negatywnie. Możemy przedźwignąć rację/winę na osobę jedną, albo na osobę drugą (nas), a wciąż będzie to wrażenie nieadekwatności, wrażenie wylania dziecka z kąpielą. Jeżeli tego wrażenia nie ma, to musimy przeczekać afekt, albo psychozę, która siadła nam na umysły.
Nieustająca niepewność, rozchybotanie pomiędzy tak i nie jest po prostu tańcem na ostrzu granicy, co nieuchronnie prowadzi do turbulencji. Tak/nie, tak|nie, tak i nie, taknie. Osoba jedna, osoba druga. Jej wina, wina moja, jego racja, moja nieracja. W nim problem, problem we mnie. Jeżeli przyjmiemy myśl, że rozmowa dwóch ludzi odbywa się przy nieobecności granic, problemem nie są granice, które nas od siebie oddzielają, lecz samo przekonanie o istnieniu granicy, które nie dotyczy mnie wobec mnie samego (jestem wyalienowany od samego siebie), nie dotyczy mnie wobec innych ludzi (jestem odizolowany od innych ludzi), nie dotyczy także mnie w stosunku do innych rzeczy i zwierząt (czego dobrym przykładem są Sartrowskie Mdłości)...
...Nie! Przekonanie o istnieniu granicy dotyczy tylko i wyłącznie granicy, co dopiero dalej rozgałęzia się na przyczyny, skutki, obiekty, nie-obiekty...i tak tasiemiec myśli dryfuje daleko od konkretu, jakim jest niemal biologiczne odczucie granicy (które jest odczuciem dyskomfortu). Łatwo go jednak przeciąć i powrócić do domu; tj. do tego palącego uczucia dyskomfortu, który można nazwać osamotnieniem. Do uczucia, które jest impulsem do odnalezienia siebie, wyjścia do ludzi, czegokolwiek, obsadzonego po dwóch stronach granicy, która sama w sobie jest problemem.
Coś, co jest bezgraniczne nie musi być nieskończone; nie da się objąć percepcją całej rzeczywistości, jednak można rozpuścić granice, które szatkują rzeczywistość na części. Granica nieuchronnie prowadzi do skrajności; skrajność zaś nie jest ekstremą oddalonego od złotego środka, lecz działaniem wywiedzionym z ograniczonego, dwoistego, postrzegania.
W tym ujęciu relacja dwóch osób; zawsze bazowo MNIE i INNEGO jest relacją fantomów. Ja to fantom, Inny to fantom, oba są fantomami, ponieważ istnienie daje im granica, która je od siebie alienuje i potem zmusza do kontaktu, bo jaki mają wybór dwie wsobne części? Odwrót od kontaktu jest przecież również kontaktem, o czym wiedza najlepiej ci, którzy spędzają dużo czasu z osobami zamkniętymi, wysyłającymi sygnały typu "Nie podchodź!".
JA i INNY to fantomy, maski, których nikt nie zakłada (ponieważ poszukiwanie kogoś, kto je nosi rekurencyjnie zapętliłoby wszelkie rozważanie), które są belką w oku percepcji, które skazują nas na docieranie, które nigdy nie ma końca, ponieważ między docieraniem (i pragnieniem) a obiektem celu i zaspokojenia jest nieskończona przepaść - granica, która musi zaistnieć żeby można było pragnąć, docierać i doświadczać nieobecności obiektu pragnienia i docierania. Przeskoczenie tej przepaści przypomina przestawienie mózgu na inny sposób pracy; wówczas rzeczy, do których docieramy (potencjalnie) w nieskończoność stają się rzeczami JUŻ zdobytymi, zaś moment przeskoku - osiągnięcia - nienastępuje płynnie, lecz jest szarpnięciem, obsunięciem pomiędzy dwoma światami, które dzielą od siebie lata świetlne swojej nie-tożsamości...
Relacje fantomowe przypominają ping-pong, który jest turbulencją ufundowaną na istnieniu granicy. Gdy ludzie się jeszcze mało znają i zakochują się, mogą żarłocznie pochłaniać przestrzenie niewiedzy pomiędzy sobą, i to właśnie ta niewiedza, a nie obietnica jej zastąpienia przez wiedzę na swój temat, ta niewiedza umożliwia Miłość, ta niewiedza umożliwia Poznanie, Kontakt, wszystko co dobre. Zaś gdy przestrzenie niewiedzy zostają pożarte przez gorączkową intelektualną działalność, gdy ukazują się miejsca konfliktu i miejsca styku, nader często relacja kończy się na wzajemnym przerzucaniu, czyli właśnie ping-pongu.
Gdy nie ma drugiej osoby, nie masz na kogo zwalić winy, w ten sposób automatycznie ignorując swoje błędy. Gdy nie ma Ciebie, nie ma nikogo kto by błądził, jest tylko błąd, który może zostać naprawiony, lecz jest to błąd-sierota, bez rodziców, którzy są za niego odpowiedzialni. Taki błąd nie ma wagi, tj. ciężaru, który gniecie barki i zgina plecy. Gdy nie ma Innego, nie ma racji, która udowadnia Twój brak racji; nie ma granicy, która przeistacza się w wagę, zawsze jedną stroną wzniesioną, drugą opuszczoną. Jest tylko rzeczywistość zaludniona przez zjawiska, pomiędzy którymi nie ma granic, dlatego mogą się ze sobą mieszać, przeplatać i wytwarzać zjawiska nowe, zaś bystre serce poddaje je procesowi rafinacji, aby otrzymać zjawiska najlepsze dla własnej kondycji. Własnej, niewłasnej; istnieją różne kondycje, istnieje Kondycja, do której dążą naturalnie wszelkie zjawiska, wysubtelniając i obmywając ze skaz swoje właściwości. I czy jest to kondycja Twoja, czy INNEGO; zawsze mieszka ona w płynnym teraz, w dynamicznym kontekście rzucającym cienie aspektów i postaci, które można zręcznie rozpoznać i na akurat-teraz wypowiedzieć dobre słowo, uczynić właściwe działanie. To tylko rozmyte wizje i przedsmaki tego, co czeka Ciebie, czytelniku, gdy wyjmiesz sobie z oka belki, ciała obce Twojej percepcji: osobę, INNEGO, granicę pomiędzy wami, drogę z jednego do drugiego. Oczywiście, nie ma nikogo, kto mógłby je wyjąć; to oko percepcji do nikogo nie należy. Ciała obce odpadają same, gdy tylko rozluźnisz spinę, którą ją trzymasz; nie są częścią ciała, trzymają się tylko na stres, na niepokój, na zacisk, na blokadę.