Niedługo mija 25 lat mojego życia, z czego bodaj 7 przeżyłem w rosnącej świadomości własnej kondycji. 7 lat temu, na skutek splotu okoliczności różnego rodzaju, w moim młodzieńczym i wąskim umyśle zakiełkowała myśl o samodoskonaleniu. Odwrót człowieka od dążenia do własnej przyjemności i interesu i szczera chęć do rozpuszczenia w swoim umyśle zgubnych predyspozycji i nawyków można by nazwać nawróceniem. Nie musi to mieć charakteru religijnego, chociaż ze względu na magnetyzującą motywację religijnych narracji, zwykle ów odwrót wpada w taką narrację, i nie zawsze jest to wpadnięcie z deszczu pod rynnę.
Schyłek mojej nastoletniości przebiegł w fascynacji postaciami świętych; ludzi, którzy zwyciężyli samych siebie. Ten wyjątkowy rodzaj dzielności i odwagi obudził w moim sercu uczucia, które trwały uśpione lub nieobecne przez całe dotychczasowe życie. Etos bohatera wytarł się w naszej kulturze tak bardzo, że zamiast uruchamiać uczucia zbudowania, motywacji i żarliwości, uruchamia tylko kpinę i cynizm. To nie są czasy dla bohaterów. Etos świętego uwewnętrznia wszystkie historie o smokach, księżniczkach i dalekich podróżach, w rzeczywistości to właśnie wewnątrz człowieka rozgrywają się najważniejsze walki, zaś rzeczywistość zewnętrzna jest dla nas jedynie odbiciem naszego własnego interioru.
Myśli o człowieku, który całkowicie wyrzekł się własnej woli, pragnień i jaźni, a dzięki temu odkrył rzeczywistość, która przeniknęła jego serce szczerością i autentyzmem wywoływała u mnie ciarki, które rozchodziły się po całym ciele jak małe błyskawice. Niezależnie od późniejszej oceny i obecnego spojrzenia na tę przeszłość, odczuwam ogromną wdzięczność, że spotkało mnie w życiu coś takiego. Było to bowiem ratunkiem, który pozwolił mi dźwignąć się ze smutku i ciemności, w którym trwałem w moim rodzinnym domu. Pamiętam bardzo czarny i ciężki wieczór, kiedy na dnie udręczonego samotnością i pomieszaniem serca zaświtała myśl: Będzie dobrze, poradzisz sobie, spotka Cię jeszcze szczęście. Był to głos nadziei, który dotrzymał słowa, ponieważ teraz, blisko po 10 latach od tego wieczoru uważam się za szczęśliwego człowieka, chociaż nadal bardzo obciążonego i pomieszanego, to jednak świadomego swojego położenia i pracy, która pozostała do wykonania.
Przeszedłem przez wiele cyklicznych faz zwątpienia w siebie i zawyżonego mniemania o sobie; przez te przyspieszające lata zbliżam się powoli do uczciwego spojrzenia na siebie, do szczerego i jasnego kontaktu ze swoimi uczuciami /feelings, w szerokim sensie/. Ta wyboista i naznaczona porażkami droga przywiodła mnie do miejsca, w którym teraz stoję i pragnę napisać coś, co dotyczy tego pokolenia, którego jestem członkiem; które właśnie wkracza w etap ekonomicznej dorosłości.
Być może pop-analitycy polskiej kultury i społeczeństwa nazwą to pokolenie "generacją zdolnych, ale leniwych", którzy, chyba w większości wypadków nigdy nie przezwyciężyli własnego lenistwa a ich uzdolnienia z roku na rok oddalało się coraz bardziej w stronę zmarnowanego potencjału. Jeszcze bardziej jednak martwie się o tych, którzy urodzili się już przyssani do sieci, którzy jako dzieci próbowali scrollować papierowe magazyny. Moja obawa wynika z jednej fatalnej korelacji, która być może okaże się (obecnie nadal nierozpoznana) głównym wyznacznikiem aktualnego okresu w społeczeństwie: kultura sieci ze wszystkimi swoimi następstwami: multitaskingiem, skróceniami, przyspieszeniami i zalewem przez powyższe ukształtowaną komunikacją (miliony small-talków w okienkach, których nigdy nie będziesz pamiętać) upośledza silną wolę, koncentrację i świadomość, czyli dla mnie najważniejsze cechy konieczne do dbania o swoje serce we współczesnym życiu. Jeżeli zmiksujemy to, oczywista, z globalnym kapitalizmem i konsumeryzmem, otrzymujemy niebezpieczny koktajl. Nie ma jednak po co się nad tym dłużej rozwodzić.
Spustoszenie, które Internet i nowe technologie poczynią w ogólnoludzkiej kondycji wejdzie w pole refleksji najwcześniej za 20-30 lat, kiedy wyłonią się (masowo) pierwsze ofiary. (Wyznaczyłem tak daleką cezurę czasową zdając sobie sprawę z konwencji, jakie panują w kulturze akademickiej). Te okoliczności, które otaczają nas ze wszystkich stron, w subtelny i pełzający sposób podcinają korzenie silnej, a dzięki temu wolnej woli. Dukaj napisał o tym opowiadanie, które bardzo wszystkim polecam.
Czytelniku, czy Twój umysł pozwolił Ci dojść do tego tutaj miejsca w poniższym wpisie? Teraz chciałbym spojrzeć na powyższe - wielkie i złożone - zjawisko z innej strony. Kolejne lata mojego życia,w których pojawiały się coraz to nowe motywatory do wzięcia się za swoje słabości, wzbudzały również inne, równie mocne pragnienie: zrozumienia układu przeciwstawnych sił, które walczą ze sobą w moim interiorze. Dlaczego człowiek kryje w sobie tragiczną wewnętrzną sprzeczność? Dlaczego praca jest czymś przykrym, zaś zabawa została przeciwstawiona obowiązkom? Ta wewnętrzna sprzeczność na nieskończoną ilość postaci, każdy może sobie uchwycić wzór /pattern/, który stoi u podstaw ich wszystkich. To właśnie przez tę sprzeczność większość ludzi spędza życie w konflikcie, który nie pozwala im się wydobyć z pewnego stadium kondycji. Konflikt ten usiłuje się zamaskować lub zniwelować dążeniem do skrajności, która jest równie nieskutecznym rozwiązaniem co chybotliwa i okaleczona "równowaga" tzw. normalność.
Ów odwieczny dylemat oscylujący pomiędzy niechęcią do zmuszania się (co później rodzi repulsję do tego, do czego się zmusiliśmy, np. pracy czy nauki) i lękiem/obawą przed całkowitym "pójściem na żywioł" (który jednocześnie obsadzony jest też pewną tęsknotą) jest dla mnie leitmotivem, wokół którego rozkłada się życie psychiczne znacznej większości ludzi, których poznałem. Rozwiązanie tej zagadki czy "shakowanie" tej pułapki zajmuje moją uwage od długiego czasu; podstawowym wnioskiem z powyższego dylematu jest refleksja, że niezależnie od kierunku, który obieramy pozostajemy w tym samym układzie, który powoli wysysa z nas moc i pogrąża nas w sobie. Czytelnikowi mogą się wydać te słowa nazbyt skrajnymi, jednak gdy odpowiednio przybliżyć okular uwagi, łatwo odkryć te procesy w wymiarze mikro; ich punktem odniesienia nie jest bowiem to, jaki jesteś, lecz to, jaki mógłbyś być. Kierunki, jakie mamy do dyspozycji są trzy: kurs na hedonizm, kurs na obowiązkowość/pracoholizm et consortes, a także iluzja zachowania równowagi, która czyni z człowieka frustrata. Zazwyczaj życie psychiczne przypomina wahadło rozedrgane z różnym impetem pomiędzy skrajnościami i iluzorycznym złotym środkiem. Rozdygotanie to właśnie konflikt, który wytwarza specyficzny, stały rodzaj dyskomfortu, który można by nazwać egzystencjalnym swędzeniem czy czymś w tym rodzaju...;)
Jak zatem wzmocnić swoją wolę i przekroczyć zgubne nawyki pełzającej słabości, które jak szklane ściany ograniczają tak szerokie możliwości, które ma do dyspozycji współczesny człowiek? I jak po drodze nie wpaść w pułapkę pogardy do siebie, zmuszania się i całymi tymi turbulencjami, w które wpada umysł gdy pragniemy realnie zmienić własne życie? Jak wznieść się ponad lenistwo, lgnięcie do przyjemności, jak pokochać pracę i dbać o własne serce aby nie stwardniało, nie złamało się, nie przegrzało? Jak żyć w harmonii, a jednocześnie wzrastać i mądrze wybierać pomiędzy możliwościami życia? O tym, być może, w następnym wpisie.