Zygmund Freud nazywany jest, obok Nietzschego i Marksa, mistrzem podejrzenia. Warto na przykładzie Freuda naprawdę uchwycić, na czym polega podejrzenie; jest to po prostu domniemanie istnienia czegoś, co znajduje się poza bezpośrednim zasięgiem zmysłów czy percepcji. Całe clou tego zwrotu zawiera się w słowach "Coś tam jest"; jednakże nie wiemy dokładnie co, zaglądamy w otchłań, w niewiedzę, i przeżywamy niejasny niepokój.
Spłaszczenie ujęcia Freuda do redukcji seksualnej zniszczyło, w publicznym pojęciu, istotę zasługi, która dała mu miano Maestri del Sospetto. Freud >>odkrył<< nieświadomość, a przez to zniszczył ówczesne i powszechne mniemanie, że my ludzie, znamy siebie i siebie rozumiemy. W globalnej myślni nastąpiło tąpnięcie, i nic już nie było jak dawniej. Nawet, jeżeli rzesze ludzi nadal pozostają w nieświadomości tego, czym jest nieświadomość, przełom już się dokonał.
Samodzielne uchwycenie tego, co NAPRAWDĘ odkrył Freud, musi być bardzo intymnym odkryciem. I jest rezultatem rozwoju. Przez pewien okres swojego życia żyjemy w naiwnej pewności co do tego, jacy jesteśmy; wynika to z fatalnego pomylenia samoopisu z bogactwem naszej rzeczywistości wewnętrznej. W pewnym momencie ta bańka pęka i pojawia się morze wątpliwości, na którym chyboce się łódka autonomicznej osobowości. To niesamowite, że okres, o którym wspomniałem wcześniej jest - de facto - rodzajem psychozy. Okres drugi, po pęknięciu bańki osobowości naiwnej jest, jak rzekł mój przyjaciel, niczym wypłynięcie z rzeki na morze. Większość ludzi spędza resztę życia na próbach oswojenia rozszalałych, wewnętrznie sprzecznych wątpliwości. Tak zwany dysonans poznawczy, czyli niezdolność do pewności, która nie jest krótkotrwałym afektem, towarzyszy większości ludzi do końca życia!
Nie jest to jednak, moim zdaniem, kres i optimum ludzkiej kondycji. Przede wszystkim dlatego, że ów wiecznie rozedrgany dysonans decyzyjny wyklucza poznanie nieświadomego. Być może jest tak, że ten trzęsący się pręcik decyzji (czy dobrze zrobiłem? czy powinienem zrobić inaczej?) i stek racjonalizacji próbujący go daremnie usztywnić, wynika z głupiego ludzkiego przekonania, że jest w stanie wiedzieć i rozumieć to, co robi i do czego jego działania prowadzą. Właśnie ów dysonans, nieustający zalew wątpliwości jest feedbackiem rzeczywistości; wiedza jest NIEMOŻLIWA! Człowiek jednak wciąż i wciąż eksploatuje tę samą metodę, mimo, że jest ona spalona, spalona.
Paradoksalnie, odkrycie w sobie nieświadomego; panoramicznego pola niewiedzy, która przenika wszystkie decyzje i działania, ma pewną moc uśmierzenia erupcji wątpliwości, które rozlewają się od każdej, ważniejszej decyzji. Podwójnie paradoksalnie, nieuświadomione nieświadome działa jak Prozac na dysonans decyzyjny, ponieważ ucina refleksje i przemyślenia na temat większości działań. Tylko odpowiednio istotne i nasycone emocjami decyzje wzbudzają dysonans. Reszta oblega się ignorancją, która - bezpośrednio lub pośrednio, czyli ubocznie - powoduje zatwardzenie serca.
Co natomiast z tym nieświadomym? Możnaby powiedzieć, że Freud zyskał po latach pryzmat, który miażdżąco zwielokrotnił jego odkrycie; tym pryzmatem jest oczywiście Jacques Lacan.
Psychoanaliza Lacana, taka, jaką on wyłożył podczas swoich seminariów rodzi jeden, uderzający wniosek: nie mamy pojęcia o tym, jak działa nasz umysł. To nadal proste i zrozumiałe zdanie. Natychmiast jednak rozpada się ono i obnaża jako iluzja; nie mamy nawet pojęcia o własnej ignorancji na temat działania umysłu. Co można powiedzieć pozytywnie, co można w ogóle powiedzieć to to, że o ile odkrycie Freuda znacząco podkopuje zracjonalizowaną wizję człowieczeństwa, to wolta Lacana kompletnie ją unicestwia.
Dialog, mowa, osobowość, introspekcja, spotkanie dwojga ludzi, miłość, sens życia, funkcjonowanie w społeczeństwie - wszystkie te kategorie pojmowania człowieka po prostu się rozpadają, odsłaniając intensywne Nieznane. Chociażby wizja (bo to tylko wizja) komunikacji: jeden człowiek wysyła sygnał, sygnał dociera do człowieka drugiego; mamy więc człowieka, sygnał i interlokutora. Co za mit, co za absurd! Wszystkie te racjonalistyczne modele okazują się po równo ułudą, są jak okrągły klocek, który z uporem wciskamy w kwadratową dziurkę. I możesz, czytelniku, żywiołowo zaprzeczyć, broniąc swoich bastionów oczywistości, próbować zredukować powyższe stwierdzenia do subiektywizmu - to doprawdy jedyne narzędzie, które tu pozostaje. Niczego to jednak nie zmieni.
Lacanowska teoretyka, w dodatku wyłożona jako mowa, jako wykład - cała struktura tej utrwalonej w piśmie mowy po prostu wypala, unicestwia, rujnuje. I jakikolwiek błysk zrozumienia, nigdy trwały, nigdy nieopracowywalny w system, jest jak rozwiązanie koanu. Niezależnie jednak od próby uchwycenia, co on naprawdę odkrył i o czym naprawdę mówi (przyjmując ze spokojem wszelkie możliwe porażki tego podejścia), utrzymuje się jedno, wiecznie nowe wrażenie:
Nie mamy pojęcia o tym, co się w nas dzieje. Nie potrafimy przeniknąć ani jednego czynu, który jest naszym udziałem. Nie wiemy kim jesteśmy i działamy całkowicie po macku; z pęknięć, które powstają na rozbitych przez nas na ślepo filiżankach powstają kultury, społeczeństwa, ustroje. Racjonalizm jest naszym, po równo niemal wszystkich, Totemem; czy właściwie to, co się kryje pod tym słowem, "racjonalizm". Pomięta mapka, której się kurczowo trzymamy, niemal całkowicie rozdarta przez galopujące sprzeczności, ale jednak trzymająca się razem na tej niteczce wiary, i poczucia "oczywistości".
Jednak to odczucie, ilekroć wchodzę z nim w kontakt, jest ogromnie rozluźniające. Gdy pojmuję, że cała ta siateczka wiedzy, w którą usiłujemy schwytać naszą (wewnętrzną) rzeczywistość jest jedynie kiepskim pomysłem, czuję, jakbym uwolnił się od przykrego nacisku, który długotrwale wpijał się w moje ciało. Inną metaforą może być wyjście z ciasnego, źle skrojonego uniformu, w którym musiałem chodzić tyle czasu, i który - o ironio - był przeze mnie mylony z własnym ciałem.
Uświadomienie sobie, że cała ta poetyka na temat umysłu i kontaktu międzyludzkiego jest fałszywa i sztuczna, że bezpośrednią rzeczywistością jest Nieznane, że tajemnica jest jedyną konkretną kategorią życia, że...relacja pomiędzy dwoma ludźmi jest niemożliwa do zrozumienia...
...to, to są wybuchy Nowego, które obiecują nowe słowa, nie te wytarte i budzące mdłości swoją nieadekwatnością, lecz świeże, pełne znaczenia, i zupełnie wyzwolone od znaczenia, które przecież unicestwia wszelką rzeczywistość i...
to, to pokazuje, że my, ludzie, wcale do niczego nie dotarliśmy, że po prostu popadliśmy w zbiorowe urojenie, tak rozpaczliwie pragnąc oswojenia, które bierze się ze Znanego. Przyjdzie jednak czas, gdy ta tama, uczyniona wskroś rzeki rzeczywistości nie wytrzyma i pęknie, i wówczas otworzymy się na zupełnie nowe wymiary tego, co jest przed nami. Być może technologia komunikacji wywoła to radykalne otwarcie; jeżeli tylko umożliwi pozajęzykowe porozumiewanie się, jeżeli uniezależnimy się od słów i wiecznej nieadekwatności, którą one ze sobą niosą.
Jeszcze się zdecydowanie nie wypisałem na ten temat i będę do niego powracał.