środa, 3 września 2014

Upływ czasu

  • Towarzyszu podróży, zbudowałeś byt swój zasklepiając jak termit wyloty ku światłu i zwinąłeś się w kłębek w kokonie nawyków, w dławiącym rytuale codziennego życia. I choć przyprawia cię on co dzień o szaleństwo, mozolnie wzniosłeś szaniec z tego rytuału przeciw wichrom, przypływom, gwiazdom i uczuciom. Dość trudu cię kosztuje, by co dnia zapomnieć swej kondycji człowieka. Teraz glina, z której zostałeś utworzony, wyschła i stwardniała. Nikt już się nie dobudzi w tobie astronoma, muzyka, altruisty, poety, człowieka, którzy zamieszkiwali może ciebie kiedyś.


"Bycie" w swoim ciele nie jest tak niesamowite jak "bycie" w swojej osobowości. Z nieodmiennym zdziwieniem przyglądam się jak wpadam w przeróżne sytuacje, jak wyłaniam się z nich po czasie. W retrospektywie i "na żywo" doświadczam siebie czyli misternej, nieuchwytnej struktury osobowości, habitusa postaciującego się we wszelkich moich działaniach. Jakbym tego nie nazwał...ilu środków nie przedsięwziął do opisania tego. Próbuję już tyle lat, znajdując ukojenie, czy satysfakcję w opisie, w analizie siebie samego.
Niesamowite jest także to, że mogę być świadkiem zakorzeniania się we mnie nowych rzeczy, i umacniania tych starszych. Mogę sobie wyobrazić przekrój w czasie zawiązanych i uwewnętrznionych udruchów, optyk, predyspozycji, które stały się moimi. Lecz ten brzydki język nie oddaje subtelności, organiczności tego poznania; że tak wiele moich działań posiada cień, w postaci lgnięcia, niechęci. Że nad moją głową nastaje światło, a czasami zamulają je trujące mgły.

Całe to wielowymiarowe i niematerialne królestwo zjawisk - umysł - towarzyszy mi w mojej codzienności, jest zaraz obok, bliżej niż aorta, zawsze. Dopiero po latach potrafię naprawdę zdziwić się faktowi, że człowiek potrafi obserwować same obserwowanie siebie, potrafi obserwować narzędzia do samoobserwacji. Obok umysłu towarzyszy mi to światło, czysta świadomość, śledzenie poruszającego się umysłu i świata zewnętrznego. Znika, potem znów się pojawia. Tracąc je czuję, jakbym wsadził głowę pod wodę, co uświadamiam sobie, gdy już się z niej wyłaniam.

To naprawdę zadziwiające, że chorobliwie uzewnętrzniony świat nie posiada tak naprawdę słownika, gramatyki do mówienia o swojej umysłowości, dziejącej się tak bystro, jako bezlik procesów umysłowych. Używamy metafor wziętych z przyrody, korzystamy z abstrakcyjnych pojęć psychologicznych, czy też sięgamy po narrację ekonomiczną. Wszystko to jednak jest pośrednikiem, słowa okazują się nieadekwatne i zapożyczone.

A mówimy o przedstawieniu rozgrywającym się nieustannie tuż ZA oczami.

Czas to wymiar postrzegania, który "wchodzi" w nas stopniowo. Ludzie w moim wieku, chociaż być może ten proces różnie przebiega u różnych ludzi, mogą to odczuć: to wrażenie, że w codzienności osadza się, pełzając, nowe tło, które rzuca inny cień ludzi, wydarzeń, miejsc. To pamięć, w wraz z nią takie procesy jak porównywanie, a wraz z nim żal...To ciekawe, że świadomość upływu czasu nie wynika z samego upływu czasu (który upływa przecież od początku narodzenia się człowieka), lecz z wykształcenia się neurostruktur w długoterminowej pamięci, która w ten sposób wytwarza przeszłość. Innymi słowy, świat nieustannie się porusza, lecz owo poruszanie, w specyficzny sposób, dostrzegamy dopiero wówczas, gdy tworzy się w nas "nieruchomy" punkt odniesienia, w postaci pamięci.

Jednak jest coś jeszcze! I jest to pozornie nieuchronne i przygnębiające "wykończenie" każdego człowieka You are finished. Jeżeli ten proces jest skończony, to my jesteśmy zgubieni. To jak spływ z nieskończoności do ciasnej struktury. Starość jest przerażająca, gdy dąży ku domknięciu, ku pewnej kompletności, która jest w rzeczywistości układem filtrów wysysających wieczną nowość każdej pojawiającej się chwili.

I ten cień chcenia, niechcenia, bania się, odpychania, jakikolwiek warkocz snujący się za ręką, słowem czy ciałem, gdy coś robisz, gdy czegoś nie robisz a chciałeś zrobić. Ta - właściwie - chmura wątpliwości wyrywająca sobie każdą decyzję i zamysł, rozmieniająca ją na drobne tak jakby miażdżąca w pył. Miażdżąca wolę, sprawstwo, zdecydowanie. Intelektualna nerwica bez wyjścia, nawet jeżeli cicha i codzienna, to zabójcza w swojej konsekwencji. Nerwica dlatego, że nie sposób czasem zadecydować ostatecznie, w jaką stronę pójść, co zrobić. Ośrodek decyzyjny wpada w rezonans, chyboce się pręcik decyzji od tak do nie, dysonans narasta i nieruchomieje w swoim rozedrganiu.

Alternatywą jest afektywnie popadnięcie w jakiś - mniej lub bardziej skończony i subiektywny - system podejmowania decyzji, który męcząco zgrzyta o bogactwo i efemeryczność rzeczywistości. To dwa punkty kontinuum, które tworzą napiętą linię, pomiędzy absolutnym fanatyzmem i absolutnym niezdecydowaniem, pomiędzy betonem a zawieszeniem...

...i pomiędzy tymi skrajnościami rozkłada się nasza codzienność.