"There is no place of pilgrimage as fabulous and as open as this body of mine, no place more worth exploring" - Saraha, the Mahasiddha
piątek, 20 grudnia 2013
¬ -/->
Nagardżuna nazywany jest drugim Buddhą i zaiste, należy mu się to miano. Podczas gdy wielu wczesnych buddyjskich myślicieli i scholastyków rozwodziło się nad wątkami, których Buddha Gotama nie doprecyzował w swoich naukach, Nagardżuna, w reakcji na spory doktrynalne buddyjskich szkół, podjął się unikatowego zadania. Opracował on system logiczny, którego zadaniem było nieimplikatywne zanegowanie wszystkich dotychczasowych poglądów sformułowanych przez buddyjskie szkoły filozoficzne. Negacja nieimplikatywna to takie zanegowanie, które nie implikuje prawdziwości poglądu przeciwnego do tego, który jest zanegowany. Negując istnienie Boga nie dowodzę tym samym, że Bóg nie istnieje. Negując nieistnienie Boga nie dowodzę, że Bóg istnieje. Negując istnienie świata nie dowodzę, że świat nie istnieje.
Sens działalności Nagardżuny posiada prostą przyczynę; w buddyzmie jakikolwiek ukształtowany system doktrynalny nie jest zdolny do wytłumaczenia Dharmy - istoty buddyjskiej nauki. Nie jest to możliwe z uwagi na niewysławialność Dharmy; ale także na niewysławialność całej rzeczywistości. Największym błędem poznawczym, jaki czynimy codziennie, jest mylenie opisu z tym, co opisujemy. Rzeczywistość, którą postrzegamy zmysłowo nie ma nic wspólnego z jej słownym opisem, jedyna wspólna cecha to taka, że opis, jako fenomen tekstualny albo mentalny, przejawia się, tak jak drzewa, ludzie, zwierzęta czy powietrze.
Natomiast doktryna religijna, niezależnie jak błyskotliwie zostałaby sformułowana*, rozkwita głównie wtedy, gdy jest w żywy sposób przekazywana przez objawiciela, proroka albo geniusza religijnego, potem zaś, metodą głuchego telefonu, traci swoją aktualność i staje się suchą literą, o ile nie pojawi się kolejny reformator. Wynika to z nieprzekraczalnego partykularyzmu, który jest udziałem każdego ludzkiego umysłu. Buddyzm, szczególnie akcentujący niewysławialność najwyższego prawa religijnego oraz rzeczywistości, jest szczególnie narażony na degenerację w przypadku zdominowania dyskursu przez jakiejś dogmaty religijne. Nawet dogmat o braku dogmatów może skarleć do zwykłego poglądu, który się obraca w rozumie na mocy praw dialektyki i dualności języka. Wszelka wyartykułowana myśl podlega konwencjonalizacji, co tożsame jest z utraceniem jej esencji.
Dlatego też prawdziwy Buddyzm jest religią całkowicie negatywną, to znaczy niewysławialną. Podobnie jak radykalizm wyzwania Ewangelicznego, głoszonego przez Jezusa (sprzedaj wszystko co masz, rozdaj ubogim i pójdź za mną), tak i Buddha w Kanonie Palijskim głosi niewysławialność tego, co naprawdę warte jest osiągnięcia. Chrześcijanin przywiązany do rzeczy, ludzi czy majętności, chrześcijanin kompromisowy jest taki sam, jak Buddysta. Buddysta? Bycie "buddystą" implikuje przebywanie wewnątrz jakiegoś dogmatu, istniejącego w literze albo myśli**. Cokolwiek pozytywnego, tj. ujmowalnego w myśli i słowa, nie jest nauką Buddhy. Buddysta nie może być buddystą. Zarówno chrześcijaństwo, jak i buddyzm złagodziły w sferze publicznej radykalizm swojego wyzwania, ponieważ oprócz unikatowych wybuchów żarliwości w historii świata (vide Ojcowie Pustyni), ludziom raczej się nie chce, a ktoś jałmużnę musi łożyć. Dlatego powstały skonwencjonalizowane "przedsionki" tych dwóch wielkich religii, przeznaczone do "religio", oferującego duchowy pakiet, pocieszenie czy psychoterapię, w której cel ostateczny ma znaczenie drugorzędne na rzecz uczynienia życia doczesnego bardziej znośnym poprzez ujęcie go w radosne, cudowne narracje.
W tym momencie pojawia się Nagardżuna; zastaje on historię indyjskiego Buddyzmu na etapie negocjowania doktryn, czepiających się różnych aspektów Dharmy i roztrząsających je do wielkich elaboratów. Nie wartościuję tu negatywnie historii buddyjskiej myśli; każda religia potrzebuje artykulacji. Niestety, artykulacja kończąca się wnioskiem, rozstrzygnięciem sporu, finalną refleksją ulega zamknięciu i zamienia się w produkt, który dostarcza budulca dla fałszywych (z gruntu, z samej swojej istoty) światopoglądów. Potem pojawia się antyteza, zaprzeczenie jednego poglądu, wyłania się inny, i tak w kółeczko. Koło to musi się toczyć, tak jak wiele ludzkich przygód toczy się kołem.
Ci, których umysły wykroczyły ponad istnienie [byt]
oraz nieistnienie [niebyt] i już w nich nie przebywają,
urzeczywistnili znaczenie uwarunkowanego istnienia –
głęboki brak obiektywizacji.
Nagardżuna wytwarza system, który neguje wszystkie zastane systemy, jak i samego siebie. Nie jest filozofią, tylko metodą. Jest narzędziem do neutralizacji poglądów. Ponadto, ukazuje wszystkie poglądy jako wewnętrznie sprzeczne, i tym samym "rozbraja" je z rzekomej prawdziwości. Ujawnia je takimi, jakimi są; poglądami. To znaczy odczarowuje je z przezroczystości, dzięki której stają się odgórnymi założeniami, przez które spoglądamy na świat. Taki sposób rozumowania jest w doskonałej zgodzie z Naukami Buddhy zawartymi w Kanonie Palijskim. Buddha Siakjamuni głównie przeczy; zapytany, czy Ja istnieje, odpowiada, że to błędny pogląd. Zapytany, czy Ja nie istnieje, neguje to twierdzenie. Zapytany, czy Ja ani istnieje, ani nieistnieje, neguje i ten pogląd!
Głębokie przeniknięcie metody Nagardżuny umożliwia wypracowanie w sobie perspektywy, która rozbraja wszelkie poglądy na świat. Poglądy na świat i życie jawią się jako protezy, które służą człowiekowi do czasu, aż rozwinie on inny rodzaj poznania, który odrzuca te protezy jako przeżytek. Człowiek wspierający się na protezach nie pobiegnie; tak samo człowiek usiłujący przeniknąć rzeczywistość przy pomocy jednostronnych (z konieczności języka) poglądów, kuśtyka tylko śmiesznie przez życie, co rusz się wywracając, bo jedną kulę ma krótszą od drugiej.
Pogląd, że Ja istnieje, że świat istnieje, że prawdziwe szczęście istnieje, jest fałszywy; "istnienie" bowiem uniemożliwia przemianę, transformacje; jak coś istniejącego może przestać istnieć, jak może się zmienić?
Pogląd, że Ja nie istnieje, że świat nie istnieje, że prawdziwe szczęście nie istnieje jest fałszywy; skoro Ja nie istnieje, to co teraz czyta, analizuje, jest świadome? Co to jest? Jak świat może nie istnieć, skoro się jawi? I tak dalej.
Oba te poglądy posiadają pierwiastek użyteczny i mylący; ich zastosowanie jest jednostronne, dlatego ludzie próbują dokonać pewnej syntezy, utrzymując na siłę spójność jakiegoś Ja a jednocześnie dążąc do zmiany, rozwoju, szukając swobody. W istocie poprzez utrzymywanie spójności Ja ogranicza się pole do zmiany; umysł tężeje w swym habitusie, dróg manewru jest coraz mniej, nawyki kierują postępowaniem coraz bardziej aż w końcu człowiek dosłownie się robotyzuje. Proces ten, uskuteczniany i pogłębiany przez miliardy ludzi każdego dnia, jest czymś tragicznym.
Z drugiej strony możemy przeprowadzić podobne rozumowanie; jeżeli Ja nie istnieje, to człowiek byłby jakąś bezładną bryłą, wieczny homo ferus, który przelewa się z sytuacji na sytuacje. Dla większości czytelników tego bloga pogląd o nieistnieniu poglądu jest abstrakcją; jest to jednak, co mówię z upodobaniem, naukowo potwierdzony pogląd. Odsyłam do Metzingera (Tunel ego). Zanegowanie istnienia jednego, spoistego Ja, które jest źródłem nieustających napięć i konfliktów jako twór właściwie absurdalny, sugeruje jego nieistnienie, które również nosi znamiona absurdu (zapalony czytelniku, bądź ostrożny, . I tak można się bawić w nieskończoność, odkrywając absurdalność każdego zdania potwierdzającego i negującego, żadne twierdzenie nie oddaje prawdy, zawsze coś się do końca nie zgadza, coś tu nie pasuje. Jeżeli ktoś tego nie dostrzega, i żyje w świecie stalowych prawd i fałszów, to przykry jest jego los. Natomiast ludzie rozmyci w potocznym relatywizmie ponowoczesności, nie mający mocnych wartości ani nawet woli, rozplaskani pomiędzy komputerem a łóżkiem, dostający fiksacji na samą myśl o jednoznacznym wypowiedzeniu się; ci również raczej przyjemnie nie mają. Pozostaje "złoty środek",w tym ujęciu "ordinary man", czasem tak, czasem siak, tu zachowuje przyczółek prawdofałszu, będąc na nie jeżeli chodzi o pedały i na tak jeżeli chodzi o codzienne piwko, jest na nie w kwestii GMO, jest na tak w kwestii ekojedzenia, a w innych sprawach nie zabiera głosu. I taki ma życie raczej szare. Złoty środek okazał się Spranym Środkiem.
Zachęcam wszystkich do zapoznania się z dowodzeniem Nagardżuny, ujętego w eleganckie 60 strof, przetłumaczone na polski. Wczytywanie się w te słowa pozwala uchwycić pewną perspektywę, która nie jest żadną perspektywą, jest sugestią, błyskiem wglądu, poznania, rozpoznania. Oczywiście, zakładanie że Nagardżuna "ma racje", czepianie się prawdziwości tego (spekulatywnego) wglądu nieuchronnie sprowadza się do zajęcia jakiegoś stanowiska; i tutaj Nagardżuna sprzedaje Wam plaskacza Mandziuśrego.
Zen, jako tradycja buddyjska najwyraziściej akcentująca niewysławialność, powinna pozostawać w żywym kontakcie z dowodzeniem Nagardżuny. Dzięki temu Zen pozostaje żywy; nie popada w skrajne (zajęcie jakiegokolwiek stanowiska jest skrajne) perspektywy, nie degeneruje się, a raczej wyciąga Zen ze skrajnych stanowisk, w które popadło obecnie (siłą rzeczy). Prawdziwe zen przekracza Buddyzm, przekracza Zen, przekracza przekraczanie; to jest prawdziwe wyzwanie dla człowieka religijnego, który mówi sobie "wszystko albo nic", bo wie, że idzie o coś ostatecznego, najważniejszego. Życie pogrążone w półśrodkach i kompromisach stanowi zaprzeczenie religijności; nie znaczy to, żeby ci, którzy tęsknią za zdecydowaniem i konkretem, spinali się naraz i odrzucali od siebie wszystko co mają. Nie; to jest proces, którym kroczy się w harmonii, upadając i podnosząc się, uśmiechając się czule do swoich słabości. Ale jednak idzie się. Jeden krok dziennie to już bardzo wiele. A potem wchodzi się na Drogę.
60 strof rozumowania obalającego istnienie
*doktrynę religijną uważam w tym miejscu za artykulacje doświadczenia religijnego, uważam bowiem, że prawdziwa religijność to mistyka, natomiast społeczno-kulturowe twory wiązania ludzi w religijnym uniwersum symbolicznym (religio) istnieją by doprowadzać do religijnego doświadczenia, w momencie gdy doświadczenie to zostaje zastąpione rytualizmem lub tradycją, mamy do czynienia z zombifikacją religii.
**wieloletnim, doświadczonym, mądrym (!) buddystom i praktykom polecam metodę spekulatywnego nie-buddyzmu